sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział I

Lecę niczym srebrny cień na nieboskłonie, skaza na ideale…. Bo tym przecież jesteśmy błędem w waszym postrzeganiu świata. Co z tego że jeszcze parę tysięcy lat temu wszyscy stawialiśmy się na równi? Nic, wasze krótkie żywota znikają w oka mgnieniu a my nadal pamiętamy. Pamiętamy czasy królów i rozległe włości smoków nadal żywe są obrazy z zamierzchłej przeszłości. Wolność… jak pięknie brzmi to słowo kiedy nasze rasy są na skraju wojny. Smakuje w ustach niczym świeża krew lekko podrażniając podniebienie i kłując  w język miarą swych doznań. Potrząsam głową i strącam natrętne myśli w otchłanie umysłu. Teraz liczy się tylko to co dziś na daremne wspominać dawne czasy smoczej świetności…naszej świetności.  Zwijam srebrne niczym stal skrzydła i pikuje ku ziemi. Widzę z odległości parudziesięciu metrów rolników orzących pole czy też lisa ścigającego zająca. Ziemia jest coraz bliżej a ludzie podnoszą na mnie przestraszony wzrok. Czuję jakie obrzydzenie w nich budzę obrzydliwa  bestia która nie zawaha się przed niczym. Ale czy ja taka jestem? Nie. Kiedy jednak przybieram kruchą ludzką powłokę w nikim nie budzę obrzydzenia i strachu… A przecież nadal jestem sobą nic się we mnie nie zmienia.  Ziemia jest coraz bliżej a swój lot kieruję ku pobliskiemu lasu gdzie zmienię się w człowieka. Czuję lekkie mrowienie w okolicy brzucha i nagle rozbłyskuje, ląduje na kolanach w mej ludzkiej powłoce. Staję się białowłosą dziewczyną z szafirowymi oczami, ubrana jestem w długą czarną suknie z długimi rękawami. Kieruję swoje kroki ku dobrze mi znanym mur miasta. Wychodzę z cienia lasu i idę do bramy pozdrawiam skiniem głowy. Wydają się roztargnieni i co po chwila kierują rozmarzony wzrok ku głównej ulicy. Podążam za ich spojrzeniem i dostrzegam słup dymu. Coś się pali? Mój dom jest w centrum staję się podejrzliwa przyśpieszam kroku i kiedy do moich nozdrzy dochodzi swąd spalonego mięsa. Cofam się o krok a moją twarz wykrzywia grymas. Obrzydlistwo… Wokół centrum stoją ludzie wielu z nich trzyma pochodnie i miecze. Mój oddech przyśpiesza a w samym środku mnie zbiera się panika i przerażenie. Co tu się dzieje?!
-Mamo! Tato!-Krzyczę
Jednak mój głos gnie w okrzykach tłumu. Przeciskam się na przód i widzę stos zrobiony z ciał które płoną… Co tu się stało….? A może nie chce wiedzieć? Do moich uszu dociera głos jednego z dręczycieli zmarłych.
-Śmierć smokom! Obrońmy nasz lud! Na stos z nimi!

Czuję się jakby ktoś mnie uderzył i usilnie próbuję nie patrzeć na stos, jednak zerkam mimowolnie i widzę wykrzywioną twarz ojca którego ubranie płonie a jego serce jest przebite strzałą…. Obok niego leży cała moja rodzina. Mama siostra…nie żyją. Przyciskam rękę do ust aby stłumić szloch. Ja też tam powinnam być i zginąć razem z nimi…. Obracam się gwałtownie i przeciskam poprzez zniewieściały tłum docieram na ulicę i biegnę na ile mi starcza sił. Mijam obcych ludzi i docieram do bram miasta. Muszę się ukryć… On zabijają takich jak ja. Zabili mi rodzinę….

2 komentarze:

  1. Piękne <3 Czekam na więcej ! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie opisujesz przemyślenia bohaterki, odczucia. Można naprawdę się wczuć w opowiadanie. Podoba mi się też pomysł ze smokiem zmieniającym się w człowieka, genialne!

    Pozdrawiam z mallaroy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń