Lecę niczym srebrny
cień na nieboskłonie, skaza na ideale…. Bo tym przecież jesteśmy błędem w
waszym postrzeganiu świata. Co z tego że jeszcze parę tysięcy lat temu wszyscy
stawialiśmy się na równi? Nic, wasze krótkie żywota znikają w oka mgnieniu a my
nadal pamiętamy. Pamiętamy czasy królów i rozległe włości smoków nadal żywe są
obrazy z zamierzchłej przeszłości. Wolność… jak pięknie brzmi to słowo kiedy
nasze rasy są na skraju wojny. Smakuje w ustach niczym świeża krew lekko
podrażniając podniebienie i kłując w
język miarą swych doznań. Potrząsam głową i strącam natrętne myśli w otchłanie
umysłu. Teraz liczy się tylko to co dziś na daremne wspominać dawne czasy
smoczej świetności…naszej świetności.
Zwijam srebrne niczym stal skrzydła i pikuje ku ziemi. Widzę z
odległości parudziesięciu metrów rolników orzących pole czy też lisa
ścigającego zająca. Ziemia jest coraz bliżej a ludzie podnoszą na mnie
przestraszony wzrok. Czuję jakie obrzydzenie w nich budzę obrzydliwa bestia która nie zawaha się przed niczym. Ale
czy ja taka jestem? Nie. Kiedy jednak przybieram kruchą ludzką powłokę w nikim
nie budzę obrzydzenia i strachu… A przecież nadal jestem sobą nic się we mnie
nie zmienia. Ziemia jest coraz bliżej a
swój lot kieruję ku pobliskiemu lasu gdzie zmienię się w człowieka. Czuję
lekkie mrowienie w okolicy brzucha i nagle rozbłyskuje, ląduje na kolanach w
mej ludzkiej powłoce. Staję się białowłosą dziewczyną z szafirowymi oczami,
ubrana jestem w długą czarną suknie z długimi rękawami. Kieruję swoje kroki ku
dobrze mi znanym mur miasta. Wychodzę z cienia lasu i idę do bramy pozdrawiam
skiniem głowy. Wydają się roztargnieni i co po chwila kierują rozmarzony wzrok
ku głównej ulicy. Podążam za ich spojrzeniem i dostrzegam słup dymu. Coś się
pali? Mój dom jest w centrum staję się podejrzliwa przyśpieszam kroku i kiedy
do moich nozdrzy dochodzi swąd spalonego mięsa. Cofam się o krok a moją twarz
wykrzywia grymas. Obrzydlistwo… Wokół centrum stoją ludzie wielu z nich trzyma
pochodnie i miecze. Mój oddech przyśpiesza a w samym środku mnie zbiera się
panika i przerażenie. Co tu się dzieje?!
-Mamo! Tato!-Krzyczę
Jednak mój głos gnie
w okrzykach tłumu. Przeciskam się na przód i widzę stos zrobiony z ciał które
płoną… Co tu się stało….? A może nie chce wiedzieć? Do moich uszu dociera głos
jednego z dręczycieli zmarłych.
-Śmierć smokom!
Obrońmy nasz lud! Na stos z nimi!
Czuję się jakby ktoś
mnie uderzył i usilnie próbuję nie patrzeć na stos, jednak zerkam mimowolnie i
widzę wykrzywioną twarz ojca którego ubranie płonie a jego serce jest przebite
strzałą…. Obok niego leży cała moja rodzina. Mama siostra…nie żyją. Przyciskam
rękę do ust aby stłumić szloch. Ja też tam powinnam być i zginąć razem z nimi….
Obracam się gwałtownie i przeciskam poprzez zniewieściały tłum docieram na
ulicę i biegnę na ile mi starcza sił. Mijam obcych ludzi i docieram do bram
miasta. Muszę się ukryć… On zabijają takich jak ja. Zabili mi rodzinę….
Piękne <3 Czekam na więcej ! :-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisujesz przemyślenia bohaterki, odczucia. Można naprawdę się wczuć w opowiadanie. Podoba mi się też pomysł ze smokiem zmieniającym się w człowieka, genialne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z mallaroy.blogspot.com