środa, 28 stycznia 2015

Rozdział IV

Kay
Zaprowadziłem ją tam za poleceniem matki. Ale teraz patrząc z perspektywy mądrzej było  by ją zostawić na poboczu w końcu to towarzystwo nie jest zbyt bezpieczne ale ważnym jest że działają w dobrej wieże.
-To jest moja siostra-Oznajmiam podnosząc wysoko podbródek
Zgromadzeni tam ludzi patrzą na mnie kpiąco a Soph szepcze nerwowo.
-To chyba nie był zbyt dobry pomysł
Przytakuję milcząco. Chwytam ją za ramię i ciągnę do wysokiej kobiet z idealnie srebrnymi włosami.
-Kapitanie!-Prostuję się ale i tak sięgam jej tylko do oczu.
-Co to ma znaczyć?-Pyta ostro 
-To że werbuje nowych sojuszników?-Pytam udając zdziwienie
Kobieta patrzy na mnie srogo ale ja uśmiecham się szeroko. Ale kapitan nic nie mówi i macha ręką w stronę stolika gdzie siedzą moim przyjaciele. Blond włosy Terrens oraz Freya która ma krótkie postrzępione ciemne włosy. Nigdy im nie mówiłem kim naprawdę jestem. Znienawidzili by mnie… Na pewno tak by się stało w końcu to stowarzyszenie ma na celu obalenie władzy i zaprzestaniu wojny… A ja jako syn króla zapewne uznany był bym za szpiega. Mój przyjaciel patrzy zamyślony na Soph napinam się jeśli rozpozna w niej córkę swojego największego wroga a przedstawiwszy ją jako swą siostrę… Wolę o tym nie myśleć.
-Czy my się nie znamy?-Pyta Terrens
Soph się spesza.
-Nie raczej nie-Uśmiecha się przyjaźnie-Nazywam się Marion
Wzdycham z ulgą jakby podała swoje prawdziwe imię na pewno by nas rozpoznano w końcu jak często powtarzają się u rodzeństwa imiona Kay i Soph. Nigdy. Szlachta ma swoje przywileje ich imiona zawsze są nie powtarzalne z wyjątkami czytaj Ja.
-Cześć-Mówi uśmiechając się delikatnie Freya
-CISZA!!-Krzyczy ktoś na Sali
Na stół nieopodal nas wskakuje Kapitan i podpiera się na biodrach patrząc na nas surowo.
-Wszyscy tu zgromadzenie chcą jednego… I to dostaną! Nadejdzie koniec despotycznej władzy koniec wojen nadejdzie pokój ale chyba wszyscy wiemy jaką cenę trzeba za niego zapłacić… Krew zostanie przelana w naszych szeregach będzie więcej trupów niż żywych ale pamiętajcie przyszłość jest ważniejsza…najważniejsza.
Po tych słowach rozlegają się brawa i okrzyki, zauważam wbity we mnie przerażony wzrok Soph. Zaczyna przedzierać się przez tłum do wyjścia biegnę za nią. Nie spodziewałem się że tak zareaguje w końcu nienawidzi ojca. Ale czy na pewno?
Kain
Idę ulicą w kierunku targu kiedy przed moimi oczami zamajacza postać czarnowłosej dziewczyny młodszej ode mnie ale prędko jakby się czegoś bała odwraca się i biegnie przed siebie.
-Czekaj!-krzyczę i podążam za nią
Dziewczyna skręca gwałtownie w lewo i kiedy docieram do bocznej uliczki nikogo w niej nie ma…. Potrząsam głową w niedowierzającym geście a czarne włosy opadają mi na oczy. Odwracam się na pięcie i wychodzę z uliczki. Może Sasha będzie wiedzieć o co chodzi…
Asimi

Budzą mnie pierwsze promienie słońca. Plecy mam sztywne i czuję poprzez moją delikatną skórę w których miejscach nić przechodzi. Krzywię się nieznacznie będę musiała pozostać w ludzkiej postaci przez parę tygodni zanim to się zagoi. Ostrożnie podnoszę się na rękach i rozglądam się wokoło. Znajduje się w dosyć dużym wozie czuję jak powóz turkocze kiedy natrafia na kamienie. Na ścianach powieszone są kusze i miecze wszystkie wykonane z stali czyli jedynej rzeczy która może nas zranić w ludzkiej postaci… Wpadłam po uszy moi wybawiciele to tak naprawdę pogromcy smoków. No to żegnaj miły świecie!

Czytasz=Komentujesz
Co wy na to żebym zamówiła zwiastun do bloga? C: 

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział III

Lecę wysoko o wiele za wysoko aby wasze  nic niewidzące oczy nie mogły mnie zobaczyć. Boję się tak przeklęcie się boją… To wszystko dzieje się za szybko co ja mam robić w stolicy? Wywalczyć pokój jak? Pazurami zębami ostrymi jak sztylety a może mam wszystkich rozszarpać niczym zwierzynę? To nie w moim stylu. Ale… Chyba nie mam innego wyjścia. Wojna nie pamiętam jej… wydaje się m odległym zamazanym wspomnieniem które zaczerpnęłam od mamy ja sama jestem młodym osobnikiem mam tylko pięć tysięcy lat to nic w porównaniu z moim wujem który ma ich już siedemdziesiąt tysięcy. Wiem jednak że śmierć, wojna, strach są złe ta po prostu. Nagle tuż koło mnie rozlega się ryk. Obracam łeb w kierunku hałasu i widzę  ogromnego granitowego smoka które rubinowe oczy są wbite we mnie. Przyśpieszam i uciekam przed napastnikiem.  Nagle czuję ruch powietrza skręcam gwałtownie prawo a łapa opada na moje błoniaste skrzydło rozdzierając je boleśnie. Spadam w dół…
Kain
Od zawsze byłem wyrzutkiem nawet za czasów pokoju. Dziwoląg zmoczy podmiot który rozwija się jak człowiek…. Nie dziwi mnie to że rodzina mnie porzuciła zaraz po narodzinach a podobno smoki dbają o swoich… W sierocińcu wychowywano mnie jak normalne dziecko tak było dopóki w wieku dwunastu lat na moich plecach pojawił się smoczy znak. Czarny wyglądających jak wypalony… Kiedy opiekunki to zobaczyły wyrzuciły mnie na bróg niczym śmiecia. Jak miałem przeżyć w świecie w którym żądzą bezwzględni dorośli. Zapewne umarłbym w oka mgnieniu gdyby nie Ona. Przygarnęła mnie i pomogła przeżyć nauczyła latać. Zastąpiła mi matkę. A kiedy rozpętała się nagonka na smoki uciekliśmy. Sasha mawia że najciemniej jest pod latarnią dlatego też udaliśmy się do stolicy i żyjemy tam do dziś. Ja i Sasha. Ale teraz coś się zmieniło wyczuwam mroczną energię ktoś lub coś naciąga… Coś czemu nie dane będzie się na oprzeć.
Asmi
Kiedy się budzę leże po środku pustyni a moje skrzydło krwawi. Podnoszę oszołomiona łeb i widzę że obok mnie stoi czarnowłosy chłopak. Warczę. To na pewno jeden z prześladowców. On jednak nie cofa się ale przygląda mi się z zainteresowaniem. Chłopak otwiera usta ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk a zamiast tego on znika… Tak po prostu. Opadam a ramię piecze niemiłosiernie ostatkiem sił zamieniam się w człowieka ale to zbyt duży wysiłek… W mym umyśle zalega ciemność…
Kiedy powtórnie się budzę leżę na czymś miękkim.
-Cicho dziecko-mówi zachrypnięty kobiecy głos
Otwieram oczy i widzę jak pochyla się nade mną starsza kobieta na nią stoi barczysty brodacz.
-Gdzie ja jestem co się stało?
-Podejrzewamy że zaatakowała cię jedna z tych bestii smoków… całe twoje plecy są rozszarpane.
Zdobywam się tylko na kiwnięcie głową.
-Teraz musimy zszyć twoją ranę będzie bolało…

Zaciskam oczy i usta i potakuję niepewnie. Kiedy igła wbija się w moje plecy jęczę łzy zbierają się pod moimi powiekami ale nie daje im ujścia. Zaciskam ręce na zwierzęcej skórze i zaciskam zęby .Po chwili mdleje z bólu.

Czytasz=Komentujesz
Znów mam was zaszantażować? xd 

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział II

Asimi
Od czasu śmierci mojej rodziny minęły dwa lata… Były one przepełnione cierpieniem i strachem co przyniesie jutro. Ale czas to skończyć jestem kim jestem. Czasy smoków jeszcze się nie skończyły i niech tak pozostanie. Ostatnie lata przebywałam w dawnej smoczej siedzibie razem moim dalekim wujem. Polowałam rozmawiałam ale czy to można nazwać życiem skoro wszystko co miałam zostało utracone?
-Asimi!-Woła mnie staruszek
Znajdujemy się w wielkiej jaskini mój wuj leży zwinięty pod ścianą przybrawszy swą pierwotną postać czyli złotego ogromnego smoka.
-Tak?
-Wiesz że musisz z tond ruszyć aby nasze dziedzictwo nie zostało zapomniane
Ale dlaczego przecież mi się tu dobrze żyje czy on mnie wygania jak natrętnego pisklaka?
-Nie to nie tak jak myślisz mój czas się kończy…
Cofam się a kamienie trzeszczą pod moimi szponami.
-Umierasz?-Mówię słabym głosem-Ale my jesteśmy nieśmiertelni…
Starzec potrząsa łbem
-Bzdura dziecko wszystko ma swój kres a mój właśnie nadchodzi. Ale ty ocal nasz ród… To twój obowiązek wobec gwiazd twych przodków. A teraz nikt nie jest bezpieczny a w szczególności my na których wydano wyrok. Leć Asmi…
Jego głęboki ryk odbija się wokół sklepienia. Ja jednak stoję nieruchomo.
-Leć!-Ryczy
Kręcę przecząco łbem. Nagle wuj zrywa się z szybkością o jaką bym go nie podejrzewała jego zęby błyszczą w ciemnej jaskini a ja zrywam się do lotu w ostatniej chwili…  Patrzę na niego zaskoczona dlaczego chciał mnie zabić?
-Leć i nie zawiedź mnie ani przodków których życiem jesteś obarczona….

Kima 

Słyszę bolesny krzyk mojej matki i rumor mebli. Zastygam z bezruchu. W mojej głowie nagle zalega pustka. Więź moja i mojej mamy znika. Po moim policzku spływa łza. Słyszę głosy ludzi w sąsiednim pokoju. Wybiegam zanim cokolwiek się stanie. Biegnę przerażona ulicami miasta. Łkam głośno i potrącam stojących mi na drodze ludzi. Chcę przybrać swoją prawdziwą postać, ale wiem, że ludzie nienawidzą smoków, że zamordowali moją matkę.

Kay
Nie rozumiem walki która targa krajem od lat… Czy smoki nam coś zrobił? Nie to dlaczego mój ojciec tak ich nienawidzi. Nigdy nie łamią przepisów chyba że młode osobniki. Mimo tego że są o wiele silniejsze od nas i z łatwością mogły by nas zabić nie robią tego. To bez sensu! Przecież nikt nie powinien był pogodzić się z własną śmiercią. One są niewinne! Patrzę z nienawiścią w ojca który siedzi po drugiej stronie ogromnego stołu suto zastawionego potrawami. To on wydał nie nie wyrok… Człowiek którego zmuszonym jestem nazywać ojcem.  Obok niego siedzi moja matka ma spuszczoną głowę a której spoczywa złota korona. Widać iż obawia się swojego męża. Po mojej lewej stronie wyprostowana siedzi Soph moja siostra wpatruje się w okno nade mną jakby czegoś wyczekiwała. Jej czekoladowe włosy spadają kaskadą na ramiona a przed nią stoi nie naruszone jedzenie.
-Soph-Mówi drżącym głosem mama
Siostra wyrywa się z odrętwienia. Ojciec patrzy na nas gniewnie, rozmowy przy jedzeniu są surowo zabronione.  Wbijam wzrok w talerz kiedy słyszę szuranie to ojciec wstał od kolacji. Czekam aż wyjdzie z pomieszczenia i dopiero wtedy sam odrywam się od jedzenia.
-Dobranoc Mamo… Soph.-Mówię
Moja siostra podrywa się z miejsca i dopada do mnie chwyta mnie za ramię.
-Kay zabierz mnie ze sobą.-Mówi gorączkowo
Cofam się zaskoczony myślałam że nikt nie wie o moich conocnych wypadach. Kręcę głową i wpatruję się w nią niedowierzająco
-Skąd o tym wiesz?-szepcze
-Mama-mówi
Patrzę oskarżycielsko na rodzicielkę ona jednak unika mojego wzroku.
-Zabierz ją ze sobą.
Zaciskam wargi i kiwam sztywno głową. Ciągnę Soph za ramię wychodzimy drzwiami dla służby.
-Cicho -syczę przez zęby
Schodzimy na sam dół gdzie czeka na mnie przygotowany wcześniej koń wprawnym ruchem siadam na niego i podaję rękę Soph wspina się trochę nieporadnie ale daje radę. Obejmuje mnie w pasie a ja popędzam konia. Wyjeżdżamy poza mury miasta i kieruję rumaka ku pobliskiemu domu. Schodzę z konia i pomagam siostrze. Konia odbiera jeden z służących a ja prowadzę siostrę u drzwią wejściowym. Wchodzę do środka i uderza we mnie fala dźwięków które nagle cichną gdy zebrani zauważają moją siostrę.

-Kto to jest?-Pyta ostry kobiecy głos 

Czytasz=Komentujesz ;)
I mały szantaż pod tym postem muszą być dwa komy aby wstawiła rozdział III i tak jest już gotowy xdd Szantaż musi być xd 

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział I

Lecę niczym srebrny cień na nieboskłonie, skaza na ideale…. Bo tym przecież jesteśmy błędem w waszym postrzeganiu świata. Co z tego że jeszcze parę tysięcy lat temu wszyscy stawialiśmy się na równi? Nic, wasze krótkie żywota znikają w oka mgnieniu a my nadal pamiętamy. Pamiętamy czasy królów i rozległe włości smoków nadal żywe są obrazy z zamierzchłej przeszłości. Wolność… jak pięknie brzmi to słowo kiedy nasze rasy są na skraju wojny. Smakuje w ustach niczym świeża krew lekko podrażniając podniebienie i kłując  w język miarą swych doznań. Potrząsam głową i strącam natrętne myśli w otchłanie umysłu. Teraz liczy się tylko to co dziś na daremne wspominać dawne czasy smoczej świetności…naszej świetności.  Zwijam srebrne niczym stal skrzydła i pikuje ku ziemi. Widzę z odległości parudziesięciu metrów rolników orzących pole czy też lisa ścigającego zająca. Ziemia jest coraz bliżej a ludzie podnoszą na mnie przestraszony wzrok. Czuję jakie obrzydzenie w nich budzę obrzydliwa  bestia która nie zawaha się przed niczym. Ale czy ja taka jestem? Nie. Kiedy jednak przybieram kruchą ludzką powłokę w nikim nie budzę obrzydzenia i strachu… A przecież nadal jestem sobą nic się we mnie nie zmienia.  Ziemia jest coraz bliżej a swój lot kieruję ku pobliskiemu lasu gdzie zmienię się w człowieka. Czuję lekkie mrowienie w okolicy brzucha i nagle rozbłyskuje, ląduje na kolanach w mej ludzkiej powłoce. Staję się białowłosą dziewczyną z szafirowymi oczami, ubrana jestem w długą czarną suknie z długimi rękawami. Kieruję swoje kroki ku dobrze mi znanym mur miasta. Wychodzę z cienia lasu i idę do bramy pozdrawiam skiniem głowy. Wydają się roztargnieni i co po chwila kierują rozmarzony wzrok ku głównej ulicy. Podążam za ich spojrzeniem i dostrzegam słup dymu. Coś się pali? Mój dom jest w centrum staję się podejrzliwa przyśpieszam kroku i kiedy do moich nozdrzy dochodzi swąd spalonego mięsa. Cofam się o krok a moją twarz wykrzywia grymas. Obrzydlistwo… Wokół centrum stoją ludzie wielu z nich trzyma pochodnie i miecze. Mój oddech przyśpiesza a w samym środku mnie zbiera się panika i przerażenie. Co tu się dzieje?!
-Mamo! Tato!-Krzyczę
Jednak mój głos gnie w okrzykach tłumu. Przeciskam się na przód i widzę stos zrobiony z ciał które płoną… Co tu się stało….? A może nie chce wiedzieć? Do moich uszu dociera głos jednego z dręczycieli zmarłych.
-Śmierć smokom! Obrońmy nasz lud! Na stos z nimi!

Czuję się jakby ktoś mnie uderzył i usilnie próbuję nie patrzeć na stos, jednak zerkam mimowolnie i widzę wykrzywioną twarz ojca którego ubranie płonie a jego serce jest przebite strzałą…. Obok niego leży cała moja rodzina. Mama siostra…nie żyją. Przyciskam rękę do ust aby stłumić szloch. Ja też tam powinnam być i zginąć razem z nimi…. Obracam się gwałtownie i przeciskam poprzez zniewieściały tłum docieram na ulicę i biegnę na ile mi starcza sił. Mijam obcych ludzi i docieram do bram miasta. Muszę się ukryć… On zabijają takich jak ja. Zabili mi rodzinę….

Prolog

Kiedy zawarliście z nami układ nastąpił koniec wszystkiego co znaliśmy… Wojny, strach, bohaterowie-wszystko zapomniane… Ale nie przez nas, my jesteśmy wieczni poprzez tysiąclecia trwamy wciąż na nowo wystrzegając się  błędów przeszłości ale nie wy… Krucha, ludzka pamięć zapomina, nienawidzi, boi się nieznanego. Wojna nadchodzi ale nie z strony tych co uważacie za wrogów ona rodzi się w was samych. Strzeżcie się ludzkie istoty tej nienawiści gdyż to ona, nie my może wypalić was od środka…